tytuł: Jonathan Carroll (z książki Białe jabłka)
~*~
Po
chwili znaleźli się już przed mieszkaniem, należącym do Toma.
Nina wciąż sprawdzała puls psa na jego tętnicy udowej, obawiając się
najgorszego. Bo jeśli miałoby nastąpić teraz, nie chciała w tym
momencie być sama. Spojrzała na bruneta, który wciąż przeciągał
wyjście z auta, jakby w głowie opracowywał dokładny plan
działania i starannie przygotowywał każdą z wypowiedzi. W
pierwszym odruchu chciała go ponaglić. Spojrzała jednak w
lusterko, a ujrzawszy jego oczy, natychmiast zrezygnowała z tego
zamiaru. Nie miała pojęcia, czy to choroba psa, czy konieczność
konfrontacji z Naileą uzewnętrzniała się w postaci błyszczących
kropelek. Nie dał im jednak upaść – pospiesznie otarł kąciki
oczu i nieznacznie pociągnął nosem. Nina nie zdawała sobie
wcześniej sprawy z tego, że Tom był w tak beznadziejnym stanie.
Zaufała Billowi, który zapewniał, że jego bliźniak jest silny i
sam podniesie się ze swojego upadku. Teraz dopiero docierało do
niej, jak wielki błąd popełniła, pozwalając upadać Tomowi coraz
niżej. Mogła z nim porozmawiać dużo wcześniej. Żałowała, że
zauważyła to wszystko dopiero teraz, gdy – być może – było
już za późno na jakąkolwiek pomoc. Ocknęła się, gdy Caprice
poruszył niespokojnie pyszczkiem, trącając jej rękę ciepłym
nosem. Nie było to dobrym symptomem.
Przez
krótki moment, Nina zastanawiała się, czy może nie wyręczyć
Toma i nie pójść tam zamiast niego. Ale nim zdążyła to
zaproponować, Tom odpiął pas; odwrócił się i na krótko
obdarował ją przeraźliwie pustym spojrzeniem. Wówczas
niezmierzona żałość ścisnęła jej serce.
– Proszę,
pospiesz się – szepnęła niemal bezgłośnie, gdyż nienaturalna
gorycz uniemożliwiła wypowiadanie słów. Chciała dopowiedzieć
coś jeszcze, ale wtedy Tom poinformował:
– Zaraz
wracam – i skinął głową na potwierdzenie. – Trzymaj
się, bracie – zwrócił się do psa, po czym ponownie spojrzał na
Ninę, jakby błagając o dodanie odwagi. Dziewczyna uśmiechnęła
się krzywo, choć jej oczy były już pełne łez, a serce łamało
się głośnym trzaskiem.
Tom
wysiadł żwawo z auta. Zanim jednak to zrobił, głośno wypuścił
powietrze i w myśli błagał wszystkie siły nadprzyrodzone, by
Nailei nie było teraz w mieszkaniu.
*
Wpadł
do pomieszczenia biurowego, w którym pracowała Nailea ze swoim
zespołem redakcyjnym. Zwykle, po przekroczeniu progu szklanych
drzwi, z łatwością odnajdował czubek jej głowy, wystający ponad
ekran komputera. Biurko miała usytuowane po prawej stronie od
wejścia, tuż pod oknem. Dochodziła godzina jedenasta, a o tej
porze zawsze wspólnie jedli lunch. Dzisiejszego dnia również
przyszedł po nią, by wspólnie udali się do ulubionej knajpki na
rogu ulicy. Jednak tym razem nie odnalazł blond czupryny, ani na jej
stanowisku, ani nigdzie wokoło. Zaniepokoił się.
– Gdzie
Nailea? – spytał, rozglądając się nerwowo w poszukiwaniu
blondynki. Jej koleżanka, której biurko stało obok, wzruszyła
ramionami.
– Niby
skąd miałabym wiedzieć?
– To
nie jest odpowiedź – zauważył, przeszywając ją wzrokiem. –
Wyszła już z redakcji?
– Raczej
tak, jej komputer jest wyłączony – odparła dziewczyna, wskazując
na czarny monitor.
Wrócił
do siebie, pędząc jak szalony, nie zwracał nawet uwagi na
trącanych po drodze ludzi. W pośpiechu zabrał ze swojego biurka
komórkę i poinformował, że ma wywiad w terenie. Momentalnie
znalazł się w windzie, która błyskawicznie pokonała cztery
piętra i jej drzwi otworzyły się na parterze. Jak na złość,
zmierzając już do wyjścia, został zaczepiony przez jednego z
kolegów.
– Jak
tam, żart się udał? – spytał, niskiego wzrostu, mężczyzna,
śmiejąc się donośnie. Ale Erich nie podzielał jego dobrego
humoru. Skrzywił się jedynie, obdarowując rozmówcę groźnym
spojrzeniem.
Stanął
wpatrzony w wysokie okna, za którymi dostrzegł znikającą postać
Nailei. Musiał ją dogonić i zapytać, co było powodem jej
wcześniejszego opuszczenia redakcji. Miał jakieś dziwne
przeczucie, że mogło chodzić o Kaulitza. Obawiał się, by nie
poszła się z nim spotkać. To mogłoby zrujnować cały jego plan,
do którego skrzętnie przygotowywał się już od tylu lat, a
przecież dopiero się rozkręcał. Chęć zniszczenia życia Toma
Kaulitza była tak ogromna, że teraz nie mógł pozwolić sobie na
żaden głupi błąd. Zaprzysiągł sobie, że po tym, co się między
nimi wydarzyło, nie spocznie, póki Kaulitz nie będzie przepraszał
i błagał o przebaczenie.
A
teraz, przez jego nieuwagę Nailea mogłaby wrócić do Toma. Ponowne
rozbicie ich związku nie byłoby już takie proste.
– Hej,
Erich? – szturchnięcie w ramię sprowadziło go z powrotem
na ziemię.
– Co?
Jaki żart? – odburknął wściekły. – Nie mam teraz czasu… –
próbował przypomnieć sobie imię tego faceta, żeby w minimalnie
przyjacielski sposób się z nim pożegnać, ale za cholerę nie mógł
skojarzyć, o co mu chodziło i skąd go znał. Bo znał na pewno.
Jednak teraz jego myśli zaprzątało tylko jedno imię i tylko jedna
kobieta.
Paul
Kuhn zdawał się być nieugięty. Za wszelką cenę chciał uciąć
z Erichem miłą pogawędkę, na którą sam zainteresowany nie miał
najmniejszej ochoty. Próbował więc nakreślić koledze sytuację
sprzed kilku dni:
– Wtedy
w pubie, mówiłeś, że zrobimy żart twojemu przyjacielowi –
rzekł rozradowany od ucha do ucha; widocznie całe zajście wciąż
bardzo go bawiło. – Zadzwoniliśmy do niego, a ja powiedziałem,
że sąsiedzi się skarżą na jego laskę. To było genialne! Nie
wiem, jak na to wpadłeś, ale...
Nie
zdążył dopowiedzieć, bo w tym samym momencie Erich klepnął go w
plecy na pożegnanie.
– Muszę
iść, stary. Pogadamy innym razem!
Paul
wzruszył tylko ramionami i nieco zdziwiony zachowaniem kolegi, udał
się w kierunku windy. Wciąż jednak zaśmiewał się z dowcipu,
jaki wywinęli przyjacielowi Ericha.
Przecież
to był żart, tylko ż a r t...
*
W
tym tygodniu wypadła jej pracująca sobota. A ona, nie dość, że
nie mogła się skupić, to w dodatku nie miała ochoty na
przebywanie wśród ludzi z pracy. Potrzebowała spokoju i
samotności, potrzebowała ciszy, która bardzo jej ostatnio
pomagała.
Nailea
chciała jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu i kontynuować
to, co wczoraj zaczęła. Póki co, odwiedziła tylko jednych
sąsiadów, ale to jej wystarczyło. Od państwa Nussbaum dowiedziała
się, że piętro niżej mieszka tylko przygłucha staruszka Ketzler,
a drugie mieszkanie stoi puste, bo ich właściciele wyjechali do
Belgi. Dzięki tym informacjom wiedziała już, że nawet jeśli
którykolwiek z sąsiadów złożył na nią skargę, to z pewnością
była ona nieuzasadniona. Poczuła ulgę. To częściowo oczyszczało
ją z poczucia winy. Nie zrobiła przecież niczego złego w tym
mieszkaniu. Właściwie, nigdzie nie zrobiła. Tom nie miał podstaw,
by zarzucać jej zdradę. To, że przyjaźniła się z Erichem, nie
oznaczało jeszcze, że chodziła z nim do łóżka. Skąd u Toma
takie przypuszczenia? Zamyśliwszy się, wpadło jej do głowy jedno
z haseł, wypisanych wczoraj na arkuszu papieru. Telefony i SMSy.
Jakiej mogły być treści? I kto je wykonywał? A może Tom wymyślił
to na poczekaniu? Może w ogóle nic takiego nie miało miejsca? Może
ktoś wywinął im taki żart?
Tylko ż a r t…
Zatracała
się we własnych myślach coraz bardziej.
Nailea
przywołała w pamięci wieczór w towarzystwie Ericha i jego
znajomych. Co, jeśli ktoś z nich poinformował o tym Toma? Równie
dobrze mógł tam być ktoś, kto ją rozpoznał, skojarzył z
Kaulitzem z portali plotkarskich, które parę lat temu rozpisywały
się na ich temat. Całkiem możliwe było, że to właśnie
przez to, Tom wrócił z Monachium dzień wcześniej, niż planował…
Ale kto miałby jego numer? Przecież mieli go tylko najbliżsi
znajomi, a ich z pewnością by zauważyła. Tym bardziej, że
przebywali wtedy w niewielkim pubie, gdzie oprócz nich była
zaledwie garstka ludzi.
I
znów nic do siebie nie pasowało.
Okręciła
się na krześle biurowym i westchnęła głośno, patrząc na stertę
papierów, które musiała dziś przejrzeć i zredagować z nich
ciekawy materiał. Spakowała wszystkie dokumenty, a kolorowe teczki
wsunęła do dużej torby. Po kilku godzinach, przesiedzianych jak na
szpilkach, urwała się wreszcie z redakcji, korzystając z
nieobecności naczelnej.
Po
drodze wstąpiła do osiedlowego sklepu, a po chwili - z niewielkimi
zakupami - zmierzała spokojnym krokiem w kierunku swojego bloku.
Lekki wiatr rozwiewał blond włosy, których kosmyki drażniły jej
usta i nos, przez co - co jakiś czas - musiała zatrzymywać się i
odgarniać z twarzy niesforne pasma. Nie było to łatwe zadanie, bo
w jednej ręce trzymała torebkę, a w drugiej siatkę z zakupami.
Jednak za wszelką cenę starała się, by jej czynności były jak
najmniej niezdarne. W końcu była dwudziestoczteroletnią kobietą,
a kobieta zawsze – w każdym wieku – musi wyglądać jak
najlepiej.
Będąc
już przed samą klatką, włosy przysłoniły jej widoczność i z
impetem wpadła na przechodzącego właśnie chłopaka. Czołem
zderzyła się z jego klatką piersiową, aż odepchnęło ją nieco
w tył. Miała wrażenie, że zamek od jego kurtki odbił jej się na
skórze. Spojrzała do góry – postać stojąca przed nią miała
chyba dwa metry wzrostu. Nailea chciała rozmasować bolące miejsce,
ale nie było ku temu sprzyjających warunków. Wciąż w dłoniach
dzierżyła dwie, dosyć ciężkie, torby.
– Trochę
bolało – skrzywiła się, czując jak pulsuje jej głowa. –
Przepraszam – dopowiedziała przymilnie.
Chłopak
zaśmiał się, chowając do kieszeni telefon, w który do tej pory
był wpatrzony. Po części podzielał odpowiedzialność za tę
sytuację.
– Nic
się nie stało – odparł z widocznym rozbawieniem.
Nailea
nagle uświadomiła sobie, że jednak jej zachowanie było niezdarne,
choć tak bardzo tego nie chciała. Nachmurzyła się, jak dziecko.
Już chciała odejść, kiedy blondyn znów się odezwał, nieco
poważniejszym tonem:
– Na
taką pogodę radziłbym związywać włosy. Tym razem przywaliłaś
we mnie, ale wiesz, równie dobrze mógł to być słup, albo drzewo.
– Dziewczyna cmoknęła, dziękując za zbędną troskę, jednak
chłopak miał na myśli coś zupełnie odwrotnego. – One już
mogłyby nie wyjść z tego całe.
Nailea
parsknęła śmiechem.
– Niby
niepozorna, ale przywalić potrafi – powiedział, szczerząc się
jak tylko mógł najbardziej. A jego białe zęby połyskiwały w
słońcu, równie intensywnie jak włosy, które teraz wydawały się
być niemal złote.
– Na
szczęście obeszło się bez ofiar – skwitowała Nailea, a chłopak
potwierdził kiwnięciem głowy. – Dziękuję za radę. Na pewno
rozważę to podczas kolejnego wyjścia z domu. Miłego dnia!
Wymienili
się uśmiechami i każde z nich udało się, we wcześniej obranym,
kierunku. Nailea nadal w myślach śmiała się z zaistniałej przed
momentem sytuacji. Wyciągnęła klucze, ale zanim otworzyła drzwi
od klatki, odwróciła się. Chciała mieć pewność, że nikt tego
incydentu nie widział. Rozejrzała się, ale wokół nie było
nikogo, a - zaparkowane w pobliżu - auta były puste. Odetchnęła z
ulgą i - wciąż rozbawiona - udała się do mieszkania.
Nie
miała pojęcia, że w jednym z samochodów siedział ktoś, kto
czekał tu na nią, odkąd opuściła próg redakcji i był świadkiem
całego zajścia. Jednak, wbrew jej obawom, obserwator wcale nie
zaśmiał się na ten widok. Co więcej, bardzo go tym zdenerwowała.
Rozpakowała
szybko zakupy, czując jak żołądek ściska ją z głodu. Chwyciła
z lodówki duży jogurt wiśniowy i otworzyła go tak gwałtownie, że
zawartość pudełka znalazła się nagle na jej nowiutkiej białej
bluzce. Patrząc na swoje „dzieło” niemal nie opadły jej ręce.
– No,
pięknie! Niech to jasny szlag! – Zaklęła pod nosem, udając się
do łazienki.
Namoczyła
materiał w misce ciepłej wody z odrobiną płynu do prania, a sama
wróciła do kuchni. Wyskrobała łyżeczką resztki jogurtu z
pudełka i już nieco spokojniejsza, zabrała się za zapieranie
różowych plam. Poprzez szum wody, dobiegł ją dźwięk dzwonka do
drzwi. Teraz już naprawdę opadły jej ręce. Akurat teraz, kiedy
stała w samym staniku, ktoś musiał ją odwiedzić. Przecież
nikogo się nie spodziewała. Pokręciła nerwowo głową. Kolejny
skurcz żołądka przypomniał jej, że wciąż była bardzo głodna.
W pospiechu założyła na siebie koszulę, którą wygrzebała z
szafy. Zapięła niezdarnie tylko kilka guzików i otworzyła drzwi.
– Erich?
Co tutaj robisz? Nie powinieneś być w redakcji? – dziewczyna nie
kryła zdziwienia jego wizytą. Zaprosiła go gestem do wnętrza
mieszkania. – Proszę, wejdź.
– Wszystko
w porządku? – spytał, rozglądając się po pomieszczeniach.
Podświadomie szukał Kaulitza, a upewniwszy się, że nigdzie go nie
ma, odetchnął. Poczucie ulgi rozluźniło jego ciało. Zapomniał
nawet, co wydarzyło się przed momentem na dole. Był rozwścieczony,
że obcy facet z nią rozmawiał, a ona tak ostentacyjnie dawała się
podrywać, jak pierwsza lepsza dziewczyna do towarzystwa. Ochłonął
jednak, dając sobie z tym na razie spokój. Jednak blondas poniesie
konsekwencje, jak tylko ponownie pojawi się w okolicy.
Erich
odwiesił swój płaszcz na masywnym wieszaku, stojącym w kącie
przedpokoju, po czym zabrał się za odsznurowywanie butów. Nailea
niepozornie przemknęła za nim, by zamknąć drzwi od sypialni. Nie
chciała, żeby zauważył jej notatki związane z Tomem i całą tą
historią o zdradzie – tym bardziej, że było tam wypisane także
jego nazwisko. Przemyślała sprawę, dochodząc do wniosku, że
przyjaciel w niczym jej nie pomoże. Oprócz bliskości i poczucia,
że ktoś ją wspiera, nie potrzebowała od niego niczego. Założyła
sobie, że sama dotrze w końcu do prawdy, a gdy będzie miała
dowody swojej niewinności, pójdzie do Toma, by wszystko na
spokojnie mu przedstawić. Plan był dobry...
Okręciła
się na pięcie i stanęła nad Erichem, zakładając ręce na
piersi. Oparła się o drewnianą framugę drzwi, prowadzących do
kuchni, uważnie przyglądając się przyjacielowi.
– Wszystko
dobrze, po prostu nie chciało mi się dłużej siedzieć w pracy,
ale… Skąd wiedziałeś, że jestem w domu? – zapytała, mrużąc
oczy. W końcu nikomu nie mówiła, że zrywa się dziś wcześniej.
– Przypominam,
że pracujemy w jednej redakcji – odparł spokojnie, lekko się
przy tym uśmiechając. – Chciałem zaprosić cię na lunch, ale
zastałem tylko puste krzesło i wyłączony komputer. Pomyślałem,
że może źle się poczułaś i wróciłaś wcześniej do domu. Nie
wybaczyłbym sobie, gdybym tego nie sprawdził. Owszem, mogłem
zadzwonić – uprzedził jej kolejne pytanie, z którym chciała
wystartować. – Ale pomyślałem, że przyjazd tutaj w celu
sprawdzenia twojego samopoczucia, będzie wspaniałym pretekstem do
wspólnego napicia się herbaty – oznajmił radośnie. Jego usta
wygięły się w promiennym uśmiechu, a oczy błysnęły.
Twarz
Nailei w końcu złagodniała. Była szczęśliwa, że ma przy sobie
tak wspaniałego przyjaciela, który zawsze przy niej jest. Nie
musiała go o nic prosić, bo był na wyciągnięcie ręki i po
prostu doskonale wiedział, kiedy ją przytulić, kiedy z nią
porozmawiać, a kiedy rozśmieszyć. Zmartwiła się jednak, że
przez jej wybryk, Erich zaniedbywał swoje obowiązki.
– Wiem,
że na jutro miałeś oddać pełen raport – stwierdziła
niepewnie, ale Erich tylko się zaśmiał. – Chyba mi nie powiesz,
że wszystko już zrobiłeś? – dziewczyna nie kryła zdziwienia.
Przeszła do kuchni, a brunet zaraz za nią. Z uśmiechem i
charakterystyczną dla siebie barwą głosu, odparł:
– A
co, jeśli powiem, że zrobiłem?
W
jego głosie było coś tajemniczego; coś, co pociągało i za
wszelką cenę pragnęło się to odkryć. Tak, Erich był
człowiekiem, którego chciało się wciąż odkrywać, gdyż sam
nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele. Pojawił się w redakcji
zupełnie znikąd. Nagle okazało się, że pracują nad wspólnym
projektem i świetnie się ze sobą dogadują. Chętnie spędzali
czas w swoim towarzystwie, z przyjemnością wspólnie jedli lunch.
Nailea nie przypuszczała, że kiedykolwiek zabraknie przy niej Toma,
ale teraz, gdy to nastąpiło, dziękowała Bogu, że był przy niej
Erich. Gdyby nie on, nie miałaby nikogo i pewnie już dawno by się
rozsypała.
– Niemożliwe
– rzekła z rozbawieniem.
Brunet
stanął naprzeciw niej, tak blisko, że musiała całymi plecami
przylgnąć do ściany. Hoffbauer przewyższał Naileę o głowę, a
jego postawna sylwetka dominowała nad jej szczuplutkim ciałem.
Uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Widzisz,
jednak niemożliwe nie istnieje – powiedział niskim, lekko
zachrypniętym głosem.
Przysunął
się jeszcze bliżej niej, a ona poczuła, jak nagle zaczyna brakować
jej powietrza. Ciało Ericha dociskało ją do ściany. Jeszcze nigdy
nie posuwał się do takiego zachowania. Była zaskoczona i
kompletnie nie wiedziała, jak na to zareagować. W końcu spojrzała
w jego oczy i nieco się przeraziła. Wyglądał, jakby przed
momentem zażył jakieś środki odurzające. Źrenice miał tak
ogromne, że prawie w ogóle nie widać było brązu tęczówek;
czarne jak smoła, błyszczały intensywnie, wbite w jej oczy. Miała
wrażenie, że przewierca ją tym spojrzeniem na wylot.
– Erich,
co się dzieje? – spytała w końcu. Ułożywszy dłoń na jego
ramieniu, spróbowała lekko go od siebie odepchnąć. Na próżno.
– Ciii...
Masz coś na włosach. To jogurt? – odparł rozbawiony. Zatrzymał
jej dłoń, kiedy uniosła ją automatycznie. – Ja to zrobię. –
Chwycił listek ręcznika papierowego i próbował zetrzeć resztki
jogurtu. Gdy już nie było po nim śladu, zaczął bawić się
pasmem jej blond włosów, wciąż wpatrując się w zielone tęczówki
dziewczyny. Oboje oddychali coraz ciężej, jakby w przestrzeni
między nimi zaczęło brakować tlenu. W końcu założył jej włosy
za ucho, a swoją prawą dłoń ułożył na jej policzku, subtelnie
opuszkami wyznaczając trasę od linii żuchwy po szyję. Usta Nailei
uchyliły się nieznacznie, a powieki przymknęły się, czerpiąc
przyjemność z dotyku, jaki właśnie ofiarował jej Erich.
*
Po
pokonaniu kilkunastu schodów, stanął wreszcie przed drzwiami z
numerem szesnaście i zastanowił się, co teraz. Miał klucze do
tego mieszkania i mógł do niego wejść w każdej chwili – w
końcu należało do niego. Z drugiej jednak strony, nie chciał tak
po prostu tam wtargnąć.
Już
miał nacisnąć dzwonek, kiedy za drewnianą powierzchnią usłyszał
jakieś głosy i szmery. Serce zabiło mu mocniej. Mógł być to
przecież włamywacz. Miał nadzieję, że jeśli jego przypuszczenia
były słuszne, Nailei nie było teraz w mieszkaniu i nic jej nie
groziło. Postanowił wejść najciszej, jak tylko był w stanie.
Drzwi uległy pod wpływem jego silnej dłoni, naciskającej na
klamkę. Rozszczelnił je nieco, próbując łypnąć okiem na
przedpokój. Powitała go jedynie cisza, a poprzednie dźwięki jakby
ulotniły się, a wraz z nimi ich sprawcy. Tom otworzył więc
szerzej, wślizgując się do wnętrza mieszkania. Nagle do jego uszu
dotarł kobiecy śmiech. Odwrócił się w kierunku jego źródła,
nasłuchując dalej, jednak na moment wszystko ucichło. Za chwilę
znów usłyszał coś na wzór szeptu. Dostrzegł cienie, poruszające
się na ścianach kuchni. Tom zbliżył się niepewnie do
pomieszczenia. Serce biło mu coraz mocniej, bo nie miał pojęcia,
co i kogo mógłby tam zobaczyć. Strach wkradł się w jego umysł.
Pożałował, że nie miał przy sobie żadnego przedmiotu do obrony.
Pochwycił w płuca solidną dozę powietrza i raźnym krokiem
wpadł do kuchni. Zobaczył tylko szerokie plecy mężczyzny,
przyciskające drobne ciało kobiety do ściany. Kaulitz stanął,
jak wryty. Nie wierzył swoim oczom. Uśmiechnął się nawet,
myśląc, że to może jakiś żart, albo przemęczony umysł płata
takie figle. Przecież to było śmieszne i niedorzeczne.
Zaczął
klaskać w dłonie, jakby był właśnie widzem przedstawienia w
teatrze.
– Przerwałem
pocałunek? A to, kurwa, szkoda! – warknął, a wtedy dostrzegł
twarz Ericha; uśmiech satysfakcji kolorował jego niesympatyczną
twarz. Po chwili przerażona Nailea wyłoniła się zza jego
ramienia.
Tomowi
na moment zrobiło się niedobrze. Jego kobieta zabawiała się z
Hoffbauerem w jego mieszkaniu, w jego kuchni. Patrzył na jej
przerażoną twarz, ale nie widział na niej już ani grama
niewinności, jaką w sobie miała. Teraz była brudna, nieczysta od
dotyku innego mężczyzny. I tak, jeśli istniały w głowie Toma
jeszcze jakieś wątpliwości lub – co gorsza – chęć wybaczenia
Nailei tych wszystkich niedomówień, tak teraz uleciały w
niepamięć. Musiał wykasować je raz na zawsze. Wiedział bowiem,
że po tym, co tu zobaczył, nigdy w życiu jej nie wybaczy. Miał
ochotę ich zabić. Jak wcześniej nienawidził tylko Ericha, teraz
nienawidził także Nailei. Nienawidził ich za to, co oboje robili,
jak bardzo go krzywdzili, właściwie od niewiadomego czasu. Bo może
trwało to miesiąc, może dwa, albo całe trzy lata. Piękne lata,
jakie jej ofiarował, miał ochotę spalić na stosie zapomnienia.
Pragnął ich śmierci. Nigdy nie podejrzewałby siebie o coś
takiego, ale widok ich ciał w trumnach napawał go chorą radością.
Zachowując
jednak ostatki zdrowego rozsądku i męskiej dumy, odwrócił się na
pięcie i - jak gdyby nigdy nic - skierował się do niewielkiego
salonu.
– Tom!
– krzyknęła za nim Nailea, próbując wyrwać się z objęć
Ericha, jednak ten mocniej przygwoździł ją do ściany. – Błagam,
puść mnie. Muszę z nim porozmawiać, muszę mu to wytłumaczyć –
mówiła, tłamsząc wypływające łzy. W oczach przyjaciela
dostrzegła złość, ale za chwilę złagodniał. Objął jej twarz
w dłonie.
– On
już ciebie nie chce – powiedział spokojnie i uwolnił ją spod
władania własnego ciała. – Mnie też nie chciał… – ale tego
już Nailea nie mogła usłyszeć.
Wyrwała
się, chcąc wtulić się w ciało Toma. Chciała poczuć, że jest
bezpieczna. Boże kochany, jak to wyglądało – myślała
przerażona. Dlaczego akurat dziś Erich postanowił ją odwiedzić i
dlaczego – do cholery! – musiał w tym momencie wejść Tom?! Z
drugiej strony, cieszyła się, że przyszedł. Gdyby nie to, pewnie
dałaby ponieść się chwili i jeśli Erich zdobyłby się na to, by
ją pocałować – ona z pewnością oddałaby ten pocałunek. Tak
bardzo była już zgubiona, że szukała miłości u przyjaciela?
Dostrzegła
go w salonie, jak przerzucał dokumenty w szufladzie pod telewizorem.
Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu, ale szybko
ją strącił. Przylgnęła więc do niego całym ciałem, zaciskając
trzęsące się dłonie na jego talii i szepcząc, jak bardzo
tęskniła.
Tom
znieruchomiał na moment. Mimo że bardzo chciał odwzajemnić ten
uścisk, schować ją w swoich ramionach, to było to już
niemożliwe. Zobaczył to, czego nigdy nie chciał widzieć.
– Mój
kochany… To wcale nie było tak, jak myślisz. Tom, nic się nie
wydarzyło przecież – mówiła, mocniej przyciskając do siebie
ciało bruneta, a jej łzy wciąż skapywały mu na kurtkę.
– Jesteś
żałosna, wiesz? – syknął, z trudem hamując wybuch płaczu.
Odepchnął ją od siebie z taką siłą, że dziewczyna opadła
bezwładnie na kanapę, stojącą tuż za nimi. Kaulitz wystraszył
się, że zrobił jej krzywdę, ale widząc, że nic jej nie jest,
dodał: – Mam już to, po co przyszedłem. Wracaj do swojego
kochasia.
Nailea
zerwała się na równe nogi, pędząc za Tomem zmierzającym do
drzwi wyjściowych. Znów próbowała go przytulić.
– Swoją
drogą, macie tupet. Jeszcze mu się morda dobrze nie zagoiła, a on
nadal jak gdyby nic tutaj przychodzi? Pierdolony cwaniak! –
wykrzyknął w kierunku kuchni, tak by Erich doskonale wszystko
słyszał.
– Daruj
sobie, Kaulitz – odkrzyknął lekceważącym tonem Hoffbauer,
świadomie go prowokując.
Tom
wyrwał się już, żeby tam pójść i poprawić dekonstrukcję jego
twarzy, ale Nailea go powstrzymała. Błagając przez łzy, żeby się
uspokoił.
– Puszczaj!
– warknął, wyrywając rękę z jej dłoni. – Idealnie do siebie
pasujecie! I co, gdzie cię posuwał? W kuchni? W łazience? Gdzie
jeszcze? No, mów! Dociśnij ten pierdolony nóż, który mi wbiłaś
w plecy. Teraz jest mi już wszystko jedno. Nie rozumiem tylko, jak
mogłem spotykać się z kimś takim, jak ty. Jesteś zwykłą… –
na myśl przychodziły mu przeróżne wyzwiska, jednak nie potrafił
wypowiedzieć głośno żadnego z nich.
– Dlaczego
ty mi nie wierzysz? – zapytała przez łzy, klękając przed nim z
bezsilności. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak żałośnie
wygląda, jednak w imię miłości była gotowa do wszystkiego. Nawet
do takiego poniżenia.
– A
jak sądzisz? – prychnął z odrazą. – Przychodzę do
mieszkania, które nazywaliśmy n a s z y m i widzę ciebie
przyklejoną do innego faceta, który niby jest twoim przyjacielem.
Jak chcesz to, kurwa, wytłumaczyć? Zresztą, nie ma sensu. –
Machnął ręką, a ona za wszelką cenę chciała ją złapać. Nie
udało jej się. Podtrzymała się więc ściany i stanęła znów
blisko niego. Obdarował ją przeraźliwie pustym spojrzeniem.
Wzdrygnęła się.
– Ja
już nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień. Okłamywałaś mnie
przez tyle czasu, więc i tym razem pewnie to zrobisz.
– Nie
zostawiaj mnie, proszę. Tom, ja cię potrzebuję – łkała,
błagalnie wyciągając do niego ręce. Odtrącił ją kolejny raz. –
Kocham cię, Tommy...
– Ja
ciebie też... kochałem – odparł, krzywiąc się; słowo „kocham”
nie potrafiłoby przejść mu przez gardło. Przelotnie spojrzał na
jej potargane włosy i rozmazany makijaż. – Kurwa, zapnij chociaż
te guziki – warknął, szarpiąc materiał jej bluzki. – I teraz
zastanawiam się, jak mogłem być tak ślepy – dodał, mijając ją
obojętnie.
– Tom,
zaczekaj. To nie było… Ja tego nie chciałam – mówiła,
zanosząc się płaczem.
– Masz
tydzień, żeby się stąd wynieść.
To
zdanie było ostatnim, jakie usłyszała, zanim Tom zniknął za
drzwiami.
*
Nina
nie miała pojęcia, co wydarzyło się w mieszkaniu Toma, lecz
widząc, w jakim stanie wrócił do auta, przestraszyła się. Nie
spodziewała się, że może on wyglądać gorzej, niż dotychczas. A
jednak. Tracił zwyczajny wygląd człowieka, a zaczął przypominać
żywego trupa.
Brunet
bez słowa odpalił silnik i gwałtownie ruszył z parkingu. Zerkając
na niego co chwilę, dziewczyna dostrzegła, jak mocno zaciskał
palce na kierownicy, a przy zmianie biegów szarpało całym
samochodem. Robił to kompletnie bez wyczucia. Prowadził bardzo
nieostrożnie, kilkukrotnie zajeżdżając drogę innym uczestnikom
ruchu. Nie odezwała się jednak ani słowem.
Nie
zdobyła się na to także, gdy siedzieli już przed gabinetem
weterynarza, czekając na diagnozę. Spojrzała mu tylko w oczy,
wyciągając dłoń w jego kierunku. Tom, nie podnosząc głowy,
chwycił ją i ułożył ich splecione palce na swoim kolanie. Trwali
tak w zupełnej ciszy, na makabrycznie niewygodnych krzesełkach.
Jednak żadne z nich nie pozwoliło sobie na jakikolwiek ruch,
burzący ich dotychczasową pozycję. Tak było dobrze, było
bezpiecznie. Tom w tym momencie nie potrzebował niczego poza
świadomością, że ktoś jest przy nim. Ciepła dłoń Niny
dodawała mu nieco sił i poniekąd utrzymywała przy życiu. Marzył
bowiem, by zapaść się pod ziemię, na głębokość kilku metrów,
najlepiej w trumnie. Odrzucał owe myśli, jednak te – niczym
piłeczki ping-pongowe – odbijały się uporczywie w jego głowie.
Chciał wewnętrznego spokoju, a ten mogła mu zagwarantować tylko
śmierć. Zaczął obawiać się samego siebie. Im dłużej siedział
bezczynnie, tym bardziej kusiła go wizja rozcinanych na nadgarstku
żył.
Mijały
kolejne minuty, a te łączyły się w kwadrans, dwa kwadranse, trzy.
W końcu, po dwóch godzinach, oboje zerwali się z zajmowanych
plastikowych krzesełek, widząc, że drzwi gabinetu powoli się
otwierają. A po chwili wyłonił się zza nich pysk Caprica, który
energicznie podbiegł do Toma, wtulając się w swojego właściciela,
jak gdyby nigdy nic. Zaraz za psiakiem wyszedł mężczyzna w
zielonym fartuchu, niosąc w dłoni foliową torebkę. Uniósł ją
nieco do góry, demonstrując jej zawartość, choć trudno było
zdefiniować, co tam się znajdowało.
– Kawałek
starej obroży – wytłumaczył lekarz. – Musiał połknąć to
podczas zabawy, a organizm nie potrafił sobie poradzić z
wydaleniem tego, bo ta metalowa część – mówił, pokazując
torebkę z czymś, co zupełnie jej nie przypominało, ale miało być
obrożą – ta część wbiła się w ściankę żołądka. Myślę,
że odczuwał przy tym okropny ból, dlatego nie miał nawet sił, by
wymiotować. W każdym razie, wszystko jest już w porządku –
dodał z szerokim uśmiechem.
Droga powrotna także zapowiadała się w kompletnej ciszy. Caprice spał po środkach przeciwbólowych, jakie podał mu weterynarz. Cicho pochrapywał, rozłożony na tylnej kanapie. Tom prowadził ostrożnie, by przypadkiem go nie zbudzić. A Nina, co jakiś czas zerkała do tyłu, by upewnić się, że wszystko dobrze. Zajmując miejsce pasażera, tuż obok Toma, spojrzała na kieszeń w drzwiach auta. Znajdowało się tam kilka płyt.
– Mogę?
– spytała, wskazując je palcem.
Tom
spojrzał na nią przelotnie, chyba nie do końca zdając sobie
sprawę, o co jej chodziło. Przytaknął głową dla świętego
spokoju i ponownie zwrócił całą uwagę na drogę.
– No
nie, nie mów! – Wykrzyknęła niespodziewanie Nina i zaczęła
chichotać. Tomowi niemal wszystkie włosy zjeżyły się na karku. –
Serio, tego słuchasz? Uwielbiam ich kawałki. Pamiętam, że… –
nie zdążyła dokończyć, bo Tom niespodziewanie wyrwał jej z rąk
trzymane pudełka. Uchylił szybę i upewniwszy się, że nic za nimi
nie jedzie, jednym ruchem wyrzucił wszystkie płyty.
– To
było jej – powiedział to tak automatycznie, niczym zaprogramowany
robot. – Nie chcę już niczego, co należało do niej.
Dziewczyna
przełknęła głośno ślinę, niemal całe ciało chowając w
zagłębieniu fotela. Poczuła się okropnie. Było jej wstyd za
swoje dziecinne zachowanie. Przez moment myślała, czy powinna o to
spytać, lecz w końcu zdobyła się na odwagę i wydusiła z siebie:
– Powiesz
mi, co tam się stało?