25 września 2015

8. What if I wanted to fight? Beg for the rest of my life?

30 Seconds to Mars - The Kill (cover)

Odszedł.
Zostawił po środku nicości. Przydeptał. A ona jak zwiędły kwiat zatapiała się w braku życia, które uleciało z niej wraz z jego odejściem. Chciała nadal nim oddychać, jak jeszcze przed kilkoma minutami, gdy tu był. Tak blisko, choć zbyt krótko. A on – jej powietrze najsłodsze, zatruwał ją skutecznie i bezlitośnie. Sprawiał, że poszczególne komórki jej ciała obumierały w szaleńczym tempie.
Znikała.
A on tak po prostu odszedł. Porzucił – samą, samiuteńką. Bezbronną. Umierającą. Bo przecież tylko przy nim mogła się rozwijać, mogła kwitnąć, mogła żyć. Był wszystkim, czego potrzebowała. Był kroplą orzeźwiającej wody, cząsteczkami tlenu, wschodzącym rano słońcem i jego zachodem – ciepłem i przyjemnym ochłodzeniem. Dzięki niemu zachodziły w niej procesy życiowe. Teraz czuła się jak odłączona od aparatury. Pozbawiając jej życie swojej obecności w nim, dokonał brutalnej eutanazji. Dusiła się resztkami życia. Wiedziała, że nie dobiega ono jeszcze końca, że będzie tak trwać – w pragnieniu, w cierpieniu, w poczuciu braku.

Łapczywie chwytała powietrze do płuc, nie mogąc wydobyć z siebie dźwięku. Jej ciało drżało z zimna. W odczuciu Nailei temperatura powietrza raptownie spadła do zaledwie kilku stopni powyżej zera. Poczuła się roznegliżowana, jakby nie miała na sobie żadnych ubrań. Zamarzała od wewnątrz. Wyciągnęła dłoń przed siebie, choć sylwetka ukochanego zniknęła już dawno. Już go nie było. Nie odwrócił się ani razu. Zostawił jej przed oczami obraz swego odejścia. Pozostawił również gro pytań bez odpowiedzi. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego, na Boga, traktował ją tak nienaturalnie, dlaczego nie chciał rozmawiać, choć aż nazbyt widocznym było, że pragnął jej bliskości?
Nailea spojrzała na swoje zmarznięte palce, mając wrażenie, że jej miłość właśnie wyślizgnęła się spomiędzy nich. Chciała ją złapać za wszelką cenę. Złapać i zatrzymać przy sobie. Zacisnęła więc piąstki i przyłożyła do serca, gorączkowo powtarzając jego imię.
Tom. Tommy. Najdroższy.
Cisza.
Znów wpadła w stan otępienia. Jej oczy raziły pustką, przeraźliwie bezbarwne tęczówki dawały miejsce coraz bardziej rozszerzającym się źrenicom, aż całkowicie zniknęły. Ponownie zaczęła przyglądać się swym dłoniom. Pogładziła opuszki, następnie przykładając je do spękanych warg – były niczym kojący balsam. Między liniami papilarnymi znajdował się przecież ukryty zapach jego skóry. Ten, który napędzał, który budził i smakował najlepiej. Chciała się nim karmić. By móc przeżyć jeszcze tę odrobinkę samotności, by mieć siłę, aby o niego walczyć. Aby walczyć o siebie.
– Masz jakąś chusteczkę?
Spojrzała za siebie, a Erich aż drgnął na widok jej spuchniętych, okrutnie czarnych oczu. Bezlitośnie przewiercały go na wylot. Brunet przyglądał się jej z zaciekawieniem, ale też pewnym niepokojem. Nie wiedział, czego może się po niej spodziewać. Wolał być ostrożnym. Nigdy przedtem nie był świadkiem takiego stanu u kogokolwiek. Tępe spojrzenie Nailei zawieszone było gdzieś w oddali. Miał wrażenie, że dziewczyna w ogóle nie mrugała. Jej powieki ani razu nie opadły, nie drgnęły nawet minimalnie. Patrzyła niby na niego, ale jakby za nim, choć Erich zdawał sobie sprawę, że gdziekolwiek patrzyła – nie widziała teraz niczego. Jej źrenice stawały się coraz bardziej nasycone czernią, przy czym nienaturalnie zwiększała się także ich średnica. Twarz miała pobladłą, noszącą wciąż świeże ślady łez, a usta wysuszone i boleśnie popękane.
Zdawała się być wyprana, wybielona od środka. Opustoszała. Stała przed nim niemalże naga. Obdarta bestialsko ze swojej miłości, pozbawiona aureoli bezpieczeństwa, bez jakiejkolwiek ochrony przed złem. Jak rycerz bez zbroi, tak ona bez Toma – niezdolna do dalszej walki, przegrana, skazana na powolne konanie. Nie odczuwając ani grama wstydu, pokazywała Erichowi swoje cierpienie. Wszystko, co w niej tkwiło wylewało się na chodnik, który w kilku miejscach naznaczony był brunatnymi plamami, świadczącymi o tym, co zaszło tu nie dalej jak pięć minut temu. Zaledwie kilka minut wystarczyło, by Nailea została wysuszona do cna. By zniknęła.

Erich starał się doszukiwać plusów zaistniałej sytuacji. Co prawda, szczęka i nos bolały go niemiłosiernie, a krew wciąż uporczywie się z niego sączyła, ale teraz miał Naileę czystą. Była jak karta, z której Tom dokładnie wyczyścił siebie. Teraz można było zapisać ją wedle własnego uznania. Nailea była oszołomiona i przerażająco smutna, ale też, jak nigdy dotąd, osamotniona. Nie było przy niej nikogo. Oprócz Ericha. Może to był właśnie ten odpowiedni moment, by zabrać ją do łóżka?
Wygrzebała z niewielkiej torebki paczuszkę białych, pachnących miętą, chusteczek higienicznych. Wręczyła ją Erichowi bez słowa. Nie pomogła mu ich odpakować, ani otrzeć twarzy. Po prostu okręciła się na pięcie i szła przed siebie tą samą drogą, którą Tom od niej odchodził. Miała wrażenie, że unosi się nad ziemią, podążając za nim. Za jego głosem, za jego zapachem. Za miłością, którą on także upuścił z rąk. Ona była przecież jego, do niego należało to uczucie. Musiała mu ją zwrócić.
Musiała go odnaleźć.
– Nailea, kwiatuszku! Nailee! – krzyknął za nią Erich.
Odwróciła się dopiero, gdy podbiegł na tyle blisko, by chwycić jej ramię.
– Zaczekaj. Wezmę taksówkę i odwiozę cię do domu.
Grzecznie przystanęła w miejscu i spojrzała na niego uważnie, aby upewnić się, że nie śniła. Obita twarz Ericha wciąż miała ten sam nieodgadniony wyraz. Nie zdradzała bólu, zdenerwowania, frustracji – niczego. Jedynie nos miał spuchnięty i mocno zaczerwieniony, rozciętą dolną wargę i ślady rozmazanej, zaschniętej już krwi.
Zemdliło ją.
A więc to prawda. Tom spotkał ich tutaj i tak po prostu uderzył Ericha. Krzyczał na nią, choć nigdy wcześniej nie podniósł nawet głosu. Co w niego wstąpiło? Co go tak zmieniło przez ten czas, gdy się nie wiedzieli? Przecież było to zaledwie kilka dni. Jak mógł bezpodstawnie skrzywdzić jej przyjaciela? Jak mógł wykrzyczeć jej w twarz, że sypiała z innymi mężczyznami? Jak mógł powiedzieć, że jej nie znał?
Stado myśli jak tabun dzikich koni, kłębiło się w jej głowie. Dopiero teraz zorientowała się, że w okolicy skroni odczuwa pulsujący, piekielny ból. Cierpliwie poczekała, aż przyjaciel zamówi kierowcę. Wyszli z parku główną bramą, gdzie czekało już na nich czarne Volvo z tabliczką TAXI przymocowaną do dachu. Nailea zajęła miejsce z tyłu samochodu i oparta czołem o zimną szybę, obserwowała dokładnie mijanych ludzi. Jakby z nadzieją, że gdzieś między tłumem obcych, dostrzeże tę jedyną, znaną sylwetkę. Jedynego naprawdę znanego jej człowieka, pośród tysięcy bezgranicznie nieznanych. Ale tak się nie stało. Wszystkie twarze były zamazane, niekształtne, nieznajome. Nigdzie nie było jego uśmiechu, nigdzie błyszczących tęczówek w kolorze kawy. Tak po prostu pojawił się niespodziewanie i…
Zniknął.

W przeciągu dziesięciu – może piętnastu – minut, znaleźli się przed blokiem Nailei. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu minęło od całego zajścia w parku, nie wiedziała nawet, która godzina. Pewnym było, że mijała kolejna godzina bez najważniejszego w jej życiu mężczyzny. I wciąż dręczyło ją pytanie, dlaczego, dlaczego Tom był taki, dlaczego zarzucał jej zdradę bez żadnych konkretnych podstaw. Znał przecież Ericha, wiedział, że się z nim przyjaźniła i nie miał nic przeciwko temu. Aż do dnia powrotu z Monachium. A przecież wszystko miało wyglądać inaczej…


Rozsunęła drzwi ogromnej szafy wnękowej, tym samym otwierając świat sukienek, żakietów, spódnic i wszelkiego rodzaju eleganckich bluzeczek. Przez chwilę zastanawiała się, w czym wyglądałaby najlepiej. Chciała postawić na coś luźnego i wygodnego, a jednocześnie seksownego, by jak najbardziej podobać się Tomowi. Od Billa dowiedziała się, że z Monachium wylatują jutro w samo południe, więc postanowiła przygotować wykwintny obiad na powitanie ukochanego. Zakupy zrobiła już dziś z samego rana. Dobrze, że była sobota, nazywana przez nią upragnionym dniem wolnym, więc mogła zrobić to wszystko na spokojnie. Mieszkanie lśniło czystością, w sypialni zapachem kusiła świeża pościel. Z radia sączyły się powolne dźwięki nowej piosenki Enrique Iglesiasa, a ona mimowolnie zaczęła poruszać biodrami. Miała wspaniały humor! Wracał jej ukochany mężczyzna. W końcu, po bezbarwnych dniach bez jego obecności, życie nabierze kolorów, słońce zaświeci mocniej, a serce zacznie bić normalnym rytmem.
Nie sądziła, że to będzie aż tak trudne. Kilka dni bez Toma okazywało się być katorgą. Początkowo dawała sobie radę całkiem nieźle. Głównie z powodu pracy, w którą wgłębiła się maksymalnie, by mieć jak najmniej wolnego czasu. Każdego wieczoru jednak leżała z telefonem przy uchu, by oszukiwać własny organizm, który domagał się jego głosu podczas zasypiania. Szeptał jej do słuchawki jak bardzo kocha i tęskni, a jej musiało to wystarczyć. I tak od kilku miesięcy - Tom wyjeżdżał na dwa do piętnastu dni. Ciągle był w rozjazdach. A ona cierpliwie czekała, aż program dobiegnie końca i wszystko wróci do normy. Wiedziała, że po powrocie do Berlina, Tom będzie dla niej i tylko dla niej.
Z kieszeni dresów wyciągnęła telefon, by napisać do niego krótką wiadomość:

Nie mogę się doczekać! Skręca mnie z tęsknoty.
Chciałabym już mieć Cię przy sobie. 
Albo na sobie…ewentualnie ;-)

Nie myślę już o niczym innym, poza powrotem do Ciebie. 
I do naszej sypialni… ewentualnie.

Nigdy więcej mnie nie zostawiaj.

Nigdy więcej. Przyrzekam, Maleńka.

Zacisnęła mocniej telefon w dłoni i przyłożyła do serca. Jej powieki przymknęły się, a usta rozświetlił uśmiech. Odzyskiwała spokój, którego brakowało jej przez ten czas, gdy Tom był daleko od niej. Teraz mogło być już tylko lepiej. Zawsze wierzyła jego słowom. Tak było i tym razem. Wiedziała, że nie będzie kolejnego razu, nie będzie już tak ogromnej tęsknoty. Była pewna, że Tom dotrzyma obietnicy i - choćby nie wiadomo co - on nigdy nie zostawi jej samej.
Nigdy więcej.
Bo przyrzekł.
A ona uwierzyła…



Nie czekając na Ericha, który płacił taksówkarzowi za kurs, przekręciła klucz w drzwiach od klatki i już miała wejść, gdy brunet - przeskoczywszy, niezwykle zwinnie - dwa schodki, znalazł się tuż obok niej i złapał za klamkę, na której zacisnęła dłoń.
Przeszył ją dreszcz.
Z trudem wyślizgnęła swoją rękę spod silnej ręki Ericha.
– Chcę być sama – wychrypiała, po uprzednim odchrząknięciu śliny, która nagromadziła się w jej krtani. – Sama – powtórzyła dobitnie, widząc, że brunet otwierał już usta, by zaoponować.
– Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – odpowiedział spokojnie, wpatrując się w jej oczy. Odzyskały odrobinę koloru. Nie były już tak przerażająco czarne, choć nadal puste i smutne. – Nie wyglądasz za dobrze, malutka. Posiedzę z tobą, zaparzę ci herbatę. Jeśli chcesz, to przygotuję pachnącą kąpiel. Odświeżysz się…
Uniósł rękę i wsunął kosmyk jej blond włosów za ucho.
Poczuła jak z każdym jego słowem robi jej się coraz bardziej niedobrze.
– Zostaw mnie w spokoju! – spróbowała krzyknąć, lecz wydobyła z siebie tylko coś na wzór pisku, nieco głośniejszego niż jej naturalny głos. Szarpnęła się, jakby zaplątana była w niewidzialną sieć. Erich jeszcze próbował chwycić jej dłoń, ale szybko zniknęła za drzwiami.
Pędem udała się na drugie piętro. Trzęsącymi rękoma otworzyła mieszkanie, a - przekroczywszy jego próg - czuła, że dłużej już nie wytrzyma. Wbiegła do łazienki i gwałtowanie podniosła deskę klozetową, aż ta z hukiem odbiła się od ściany. Nailea padła na kolana, nachylając się nad sedesem. Powtarzające się torsje pozwalały pozbyć się tej goryczy, jaką napełniły ją słowa Toma. Wymiotowała - palącą w gardło - żółcią. Musiała uwolnić się od tego brudu, który tkwił w jej wnętrzu.
Z trudem uniosła się i wyciągając rękę, nacisnęła spłuczkę. Ponownie upadła na niewielki beżowy dywanik łazienkowy. Zwinąwszy się w kłębek, płakała żałośnie i drżała. Czuła się winna przy równoczesnej bezsilności. Potrzebowała impulsu, który pozwoliłby jej odzyskać wiarę w siebie. Chciała cofnięcia czasu. Nie wiedziała jedynie, do którego momentu.
Od czego zacząć, by to naprawić?

*
Po wspólnym przedyskutowaniu planu ucieczki z zajęć, Judith i Nina, błyskawicznie znalazły się na parterze, tuż przy szatni. Odebrały swoje okrycia i szczęśliwe, że nikt nie zauważył ich zniknięcia, zmierzały w kierunku drzwi wyjściowych.
Jeśli chodziło o urywanie się z wykładów, zawsze pozostawały zgodne. Jedna drugiej nigdy nie musiała do tego namawiać. Oczywiście, miały świadomość, że może się to na nich później zemścić, ale pocieszały się wzajemnie faktem, że do sesji egzaminacyjnej pozostały jeszcze cztery miesiące. A do tego czasu na pewno zdążą nadrobić wszelkie zaległości.
Nina ścisnęła się za brzuch, próbując powstrzymać uporczywe burczenie.
– Pójdziemy najpierw coś zjeść, a później pochodzimy po sklepach, okay? Jestem tak głodna!
– Powtarzasz mi to już szósty raz – mruknęła Judith.
– Bo naprawdę jestem głodna!
– Czasem do życia nie wystarcza tylko miłość…
– Co ty nie powiesz? Miłości nigdy za wiele!
– Jesteś pewna? – odparła czarnowłosa z przekąsem, wskazując - zaparkowany po przeciwnej stronie ulicy - samochód Billa.
W tym samym momencie, Nina poczuła jak ktoś łapię ją za bok i przytula do siebie. Po zapachu stwierdziła, że był to mężczyzna.
– Hej, hej – usłyszała czyjeś wesołe pokrzykiwanie, a za chwilę buziak w policzek sprawił, że stanęła jak sparaliżowana. Nie miała zielonego pojęcia kto to, aż do momentu, gdy tajemniczy nieznajomy odsunął ją od siebie na długość ramion i powiedział: – Dawno się nie widzieliśmy, co? Pięknie wyglądasz, Steinert. Jak tam? Wszystko dobrze?
– Richard? – zdołała zaledwie wydusić jego imię. Kompletnie nie spodziewała się tego spotkania, a tym bardziej tak wylewnego przywitania tuż pod budynkiem jej uczelni, w dodatku na oczach Billa. – Faktycznie, od przedszkola minęło sporo czasu – odpowiedziała bez grama entuzjazmu. Nie chciała być nieuprzejma, ale bardziej ciekawiło ją to, co robił tutaj Bill, niż dawny kolega, którego prawdopodobnie była pierwszą dziecięcą miłością. Nie zdziwiło jej, jak po tylu latach zdołał ją poznać. Nie spytała nawet, co u niego, bo kompletnie jej to nie obchodziło.
Wyjrzała przez ramię chłopaka, chcąc upewnić się, czy stojący na parkingu samochód, faktycznie należał do jej ukochanego. Wstrzymała oddech, widząc blondyna opartego o auto. Miał założone na piersi ręce i minę, z której nie mogła wyczytać, co obecnie miał na myśli. Jedno było pewne – cokolwiek myślał, był okropnie wściekły. Już bała się konfrontacji.
Posłała mu swój słodki uśmiech, ale nie zadziałało. Patrzył na nią, przewiercając na wylot swoim złowrogim spojrzeniem. Machnęła więc ręką, bezgłośnie mówiąc: chwileczkę.
Bill wsiadł do samochodu, zatrzaskując drzwi z hukiem.
– Miło cię widzieć, Richy, ale nie mam teraz czasu. Muszę lecieć – rzuciła na odchodne i szybko skierowała się do przejścia dla pieszych.
– Co z naszym obiadem? – jęknęła za nią zawiedziona Judith.
– Innym razem. Obiecuję. – W odpowiedzi otrzymała kolejną pustą obietnicę. Pewnym było, że ów „inny raz” nastąpi, nie było jednak pewności – kiedy, i czy znów nie zostanie on zepsuty przez Kaulitza. Swoją drogą, skąd wiedział, że dziś urwą się wcześniej z zajęć? Czyżby czekał tu na Ninę cały dzień? To nie byłoby normalne.
Judith już dawno zauważyła tę zależność, że gdy tylko na horyzoncie pojawiał się Bill – Nina zupełnie traciła głowę i zapominała o świecie. Była na każde jego zawołanie. Nic nie było ważniejsze od niego. Niestety, nawet najlepsza przyjaciółka…
Czarnowłosa spojrzała na Richarda, który oniemiały patrzył na swą dawną znajomą, jak ta szybkim tempem podąża w stronę cholernie drogiego auta. Długo się nie widzieli, więc pewnie nie wiedział, że Nina spotyka się z wokalistą dawnego zespołu Tokio Hotel, na punkcie którego szalały całe Niemcy. A to przecież nie lada wiadomość! Nie każda dziewczyna ma takie szczęście…
Ale szczęścia są różne – i mniejsze – i większe.
Ten stojący tuż obok niej brunet, wydał jej się całkiem przystojny. Był wysoki i nieźle zbudowany, a jego szerokie ramiona wręcz zachęcały, by się w nich skryć. Cudownie byłoby zasypiać, będąc oplataną tymi rękoma, którymi teraz pocierał jedna o drugą – musiały być nieco zmarznięte. Pogoda w październiku zmieniała się diametralnie. W ciągu dnia temperatura odczuwalna wahała się w granicach nawet kilku stopni. Judi dyskretnie przyjrzała się ubraniom mężczyzny, dostrzegając m.in. spodnie od Armaniego i buty z Lacoste. Zżerała ją ciekawość, czym się zajmuje i czy jest wolny. Zaintrygowała ją jego osoba.
Postanowiła zaryzykować.
– A może ty wybrałbyś się ze mną na obiad?
Spojrzał na nią nieco zaskoczony, ale nie spłoszył się, jak większość mężczyzn podrywanych przez kobietę. Jego oczy błysnęły jakimś niezidentyfikowanym światłem, a usta wygięły się w szczerym uśmiechu.
Złapał haczyk – pomyślała Judith. Wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny, przedstawiając się. Richardowi z pewnością nie można było zarzucić braku manier. Chwycił dłoń czarnowłosej i pochylił się nieznacznie, by móc ucałować jej delikatną skórę. Richard Winkeler – iście po królewsku.Judith zaraz skojarzyła to nazwisko z reklamą salonu samochodowego. Czyżby to był ten Winkeler?
Zamyśliła się przez chwilę. Jej towarzysz również zdawał się nad czymś rozmyślać. Przerwała więc ciszę słodkim, uwodzicielskim głosikiem:
– Nie otrzymałam odpowiedzi, panie Winkeler.
Richard obdarzył ją jednym ze swoich zalotnych spojrzeń, które miał na pewno wyćwiczone do perfekcji i prawdziwie męskim, nieco zachrypniętym głosem, odparł:
– Z największą przyjemnością wybiorę się z panią na obiad, panno Bittner.

*

Wsiadła do auta i jak zawsze nachyliła się w jego stronę, by mógł ją ucałować. Bill niemal od razu, odpalił silnik i patrząc uważnie w boczne lusterka, wyjechał z parkingu.
Zamiast pocałunku, uraczył ją chłodnym pytaniem:
– Kto to był?
Nina westchnęła tylko i nie zważając na jego atak zazdrości, spokojnie zapięła pas. Włączyła radio i wyciągnęła się wygodnie w fotelu, czekając na ciąg dalszy.
– Zadałem ci pytanie – powiedział twardo. – Nie odpowiesz? Może masz coś do ukrycia, co?
– Czyżbyś był zazdrosny? – zaśmiała się, zupełnie ignorując jego podniosły ton i spojrzała na niego. Billowi jednak wcale nie było do śmiechu. Zauważyła jak zaciska zęby, a jego klatka piersiowa poruszała się w zastraszająco szybkim tempie. Był wściekły, jak nigdy. Mało brakowało, by z uszu nie buchnęła mu para. Coś się stało, czy to ona doprowadziła go do takiego stanu?
Dojeżdżali właśnie do skrzyżowania, gdzie czerwone światło nakazywało zatrzymania się, a Bill nie zmniejszał prędkości. Nina z przerażeniem obserwowała drogę, obawiając się, że nie wyhamuje. Przymknęła powieki, a jej palce ścisnęły gąbkę fotela.
Zatrzymał jednak auto w ostatniej chwili, tuż za granatowym Jeepem i nie racząc jej nawet krótkim spojrzeniem, fuknął:
– Nina, nie baw się ze mną w kotka i myszkę.
– Przecież…
– Odpowiedz, do cholery, kim był ten frajer! – wrzasnął, uderzając rękoma w kierownicę, a ona aż zadrżała.
– K-kolega – wyjąkała natychmiast.
– Ze wszystkimi kolegami obściskujesz się pod uczelnią?
Tym razem na nią spojrzał. W jego oczach siedziało coś, co na pewno nie należało do niego. Zło skryte w brązowych tęczówkach. Nigdy się tak nie zachowywał. Owszem, był o nią zazdrosny, ale nigdy nie okazywał tego w taki sposób, zazwyczaj oboje obracali to w żart. Aż do dzisiaj.
– Tylko się przywitaliśmy – powiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy, by nie miał prawa zarzucić jej kłamstwa.
– Dobrze, że przyjechałem dzisiaj wcześniej. Przynajmniej wiem, co wyprawiasz jak mnie nie ma w pobliżu.
– O czym ty mówisz, Bill?
– Od teraz informuj mnie, proszę, jeśli skończysz wcześniej. Będę cię przywoził i przyjeżdżał po ciebie. Nie ma mowy, żebyś wracała sama.
Wrzucił pierwszy bieg i powoli ruszył w kierunku jej mieszkania. Przez resztę drogi nie odezwał się już ani słowem. Nie musiał tego robić. Wystarczyło.

*

Gorąca woda spływała po jej ciele, zmywając brud wspomnień. Mieszała się ze łzami, które wciąż uporczywie wydobywały się z oczu. Oczu, które od kilkunastu dni były jak studnia bez dna. Skąd w ludzkim organizmie tyle łez? Czy one kiedykolwiek się kończą? Nailea powoli nabierała przekonania, że nie skończą się nigdy. Nie płakała od trzech lat, pomijając te słodkie łzy szczęścia u boku Toma. Nie miała powodów, by zatapiać się w smutku. Nie musiała, bo on był obok.
Chwyciwszy w dłoń szampon, dostrzegła, stojącą tuż za nim, granatową butelkę z jego żelem pod prysznic. Zamarła, jakby zobaczyła tam co najmniej wielkiego pająka. Tępo wpatrywała się w czarne napisy na etykiecie, choć nie odróżniała żadnych liter. Nieważne, co było na niej napisane. Ważnym było, że w owej buteleczce zamknięty był jego zapach. Niedbale odstawiła szampon na krawędź brodzika i trzęsącymi dłońmi dopadła do niebieskiego żelu. Otworzyła go i pierwszym, co uczyniła było kilkukrotne, niezbyt mocne, ściśnięcie butelki palcami. Wydobył się z niej zapach. Tak dobrze znany jej zapach. Ten, którym otulała się do snu, gdy Tom kładł się obok niej zaraz po wyjściu spod prysznica. Napełniała nim płuca, głośnymi długimi wdechami. Czuła się jak narkoman po długim okresie abstynencji – wreszcie mogący zaspokoić głód. Kolana nieznacznie się pod nią ugięły, a w głowie zaszumiało. Usiadła w niewielkim brodziku tak, by zmniejszony uprzednio strumień wody spływał po jej plecach. Wciąż kurczowo trzymała męski żel w dłoniach, jakby nie wiedząc, co dalej, co z nim zrobić. Przekręciła w końcu buteleczkę do góry dnem, by jej zawartość mogła rozlać się po nagich udach. Rozmasowała je nieznacznie, tworząc pianę, po czym podsunęła kolana pod samą brodę i oplotła nogi rękoma. Kuliła się w sobie, przykładając policzek do miejsc naznaczonych jego zapachem. Poczuła się dobrze. W końcu, od dłuższego czasu, było jej dane odczuwać przyjemność. Zamknęła oczy, pogrążając się w tym stanie.

Zarzuciwszy na siebie puszysty szlafrok, opuściła, wciąż zaparowaną, łazienkę. Nie miała pojęcia, ile czasu w niej spędziła. Ale jakie to miało znaczenie, skoro przyniosło ukojenie? Chociaż na te kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut. Mogła całkowicie odrzucić zło, które gromadziło się w niej z każdym kolejnym dniem. W końcu oczyściła nie tylko ciało, ale także swoje wnętrze. Wygnała niepotrzebne myśli i postanowiła skupić się na tym, co w owej sytuacji było ważne. Zdała sobie wreszcie sprawę z tego, że musi działać. Nie podda się bez walki.
Zegar w kuchni wskazywał godzinę piętnastą. Minęło ponad pół dnia. Zaledwie kilka godzin wystarczyło, by jej świat ponownie wywrócił się do góry nogami. Tylko tyle, by zniknęła. Zaskakująco mniej czasu potrzebowała, by wrócić. Wystarczyła tylko kąpiel w jego zapachu, żeby na nowo zaczęła myśleć.
Nailea stanęła w oknie i obserwując płynące po niebie chmury, powiedziała:
– Tym razem, to ja obiecuję tobie, że będzie lepiej.




_
Dziękuję Wam za wsparcie, za to, że czekałyście i jesteście tu ze mną.

10 komentarzy:

  1. Ależ się wkręciłam w to opowiadanie! Tak cudownie wszystko opisujesz, aż brak słów! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa czytelniczka? Witaj w moim małym świecie, Kochana.
      I dziękuję pięknie. :)

      Usuń
    2. Nowa czytelniczka, nowa w grupie. Dziękuję, że mogę w tym uczestniczyć :) pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Warto było czekać! Sama czuję się jak narkoman na odwyku jak Cię nie ma i nie piszesz. Jestem uzależniona od Twojego pisania. Czytając pierwsze akapity miałam gęsią skórkę. Przewierciłaś mnie na wylot tymi trafnie ubranymi w słowa emocjami głównych bohaterów. Gdy tu jestem tracę poczucie rzeczywistości i jest mi z tym nieopisanie dobrze. Kocham Twoje opowiadanie, uwielbiam w nim każde słowo, każde zdanie, każdy akapit, każdą kropkę i przecinek. Tworzysz tak misterny, bajeczny opis postaci, że mam ochotę w nim trwać całymi dniami.
    Zostanę z Tobą na zawsze, bo mam nadzieję, że zawsze będziesz pisać.
    Wciąż czekam na więcej. Może tym razem detoks będzie krótszy;)
    Pozdrawiam, przesyłam buziaki i gorące podziękowania za to co robisz.
    Natalie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam Twój komentarz kilkukrotnie. Próbowałam też sklecić jakąś sensowną odpowiedź, ale nie potrafię. Rozpaćkałam się emocjonalnie :') Wzruszyły mnie Twoje słowa doszczętnie... Dziękuję.
      To dla mnie najcenniejsza nagroda. <3

      Usuń
  3. To smutne, jak relacje ludzkie ulegają zatraceniu i zniszczeniu, ponieważ większość z nas nie potrafi otwarcie rozmawiać o problemach. Ile nasi bohaterowie mogliby sobie oszczędzić smutku, gdyby schowali swoją dumę i urazę do kieszeni, usiedli razem i przedyskutowali problem. Ale większość z nas działa pod wpływem emocji, gdy słyszymy, że bliska osoba nas okłamuje, stawiamy na niej krzyżyk, wyrzucamy z życia, zamiast najpierw to wyjaśnić.
    Szkoda mi Nailei i szkoda Toma, który tak bardzo ją kocha, że nie może się przełamać i porozmawiać. Bardzo podobało mi się, jak opisałaś jej uczucia, naprawdę świetnie to wyszło. A Erich...no cóż, myślę, że znalazłoby się coś dla niego ;)
    Martwi mnie za to Bill - sama nie wiem, czy jego zachowanie wynika z tego, co spotkało (powiedzmy) Toma, czy wynika z jego ukrytej natury. Jego zaborczość jest trochę niepokojąca, czym zaintrygowałaś mnie jeszcze bardziej.
    Cieszę się ogromnie, że wróciłaś. Powodzenia!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powitałam nowej czytelniczki w moich skromnych progach - wybacz :) Cieszę się, że trafiłaś tutaj i poświęciłaś swój czas na zapoznanie się z historią, jaką tworzę w tym miejscu. A muszę przyznać, że dla mnie jest to miejsce szczególne, bo to właśnie tutaj zachodzą relacje między mną, a czytelnikami. Tym bardziej miło mi, że się nie ukrywasz, naprawdę to doceniam ;) Dziękuję za te cudowne słowa, jakie zostawiłaś po sobie. Dziękuję.

      Usuń
  4. Kochana, tak jak Ci napisałam lepszego comebacku nie mogłaś zrobić :)
    Doprawdy nie wiem, jak Ty to robisz, że wszystko jest dopracowane w każdym calu. Żałuję, że nie potrafię przemycić z tego czegoś do moich opowiadań. Z pewnością zyskałyby wtedy na wartości.
    Zrobiło mi się żal Nailei. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie jej emocjonalnego otępienia, tej pustki, jakę zostawił po sobie Tom. Ciężko jest się otrząsnąć z czegoś takiego. Nie wiem, czy w ogóle to jest możliwe, ale nie wypowiadam się, bo jak wiesz, nie mam doświadczenia w tych sprawach, a nie lubię mądrzyć się na tematy, o których nie mam zielonego pojęcia. Mogę za to napisać, że te uczucia to jedne z najgorszych, jakie mogą obcować z człowiekiem. One sieją spustoszenie w duszy i sprawiają, że stajemy się jak roboty. Otępiali, zaprogramowani na konkretne czynności. Tom jest chyba zbyt dumy, żeby porozmawiać z byłą partnerką i wyrwać ją ze szponów ciemności. Tylko on może to zrobić. Tylko on może uzdrowić ich oboje.
    Ściskam mocno, życzę Ci wytrwałości oraz weny i czasu, żeby zrobić z niej użytek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom zamknął się w jakiejś trudnej do zidentyfikowania skorupie i nie chce dopuścić do siebie nikogo. Szuka Nailei całym sobą, boleśnie wręcz pragnie jej obecności, ale kiedy się pojawia, on ją odrzuca. Stał się głuchy na to, co mówi Nailea, bo za dużo nasłuchał się obcych ludzi. Zapomniał chyba, kto jest ważniejszy. Nie wiem, Tom jest dziwny. Obojga skazał na cierpienie i nie chce nic z tym zrobić. Mam nadzieję, że Nailee w końcu weźmie się w garść i jeśli będzie trzeba, młotkiem mu wbije do głowy, że ona również jest w tej sytuacji pokrzywdzona.

      Dziękuję, że jesteś <3

      Usuń
  5. Jak to robisz ze z każdym nowym rozdzialem mam wrazenie ze juz lepiej sie nie da tej historii opisac a Ty kolejna nowosciq udawadniasz mi, ze sie myle? Zniewalajacy rozdzial,kochana.

    OdpowiedzUsuń

nie spamujemy. nie obrażamy. wyrażamy tylko uzasadnioną krytykę.